W ostatnim czasie jesteśmy świadkami niespotykanej inflacji pojęcia „narodowy”. Pojęcia drogiego wszystkim polskim patriotom. W 2015 r. mieliśmy Stadion „Narodowy”, będący jednym z „misiów naszych czasów”, symbol marnotrawstwa setek milionów złotych, gdzie koszt ostateczny wyniósł ok. 2 miliardy PLN , przekraczając o ponad 400 milionów planowany koszt budowy. Tym sposobem warszawski stadion uplasował się w czołówce najdroższych stadionów w Europie. Co ciekawe, budowla ta od początku okazała się „bublem”, co każdy z nas widział, gdy w czasie jednych z pierwszych meczów, ów oddany z wielką pompą Stadion Narodowy zamienił się w Basen Narodowy. Obiekt ten, niczym kameleon, lubi płatać figle, jako że w ubiegłym roku stał się Szpitalem Narodowym, w którym znajduje się zaledwie garstka chorych, na ogół w lekkim stanie, natomiast zatrudniony tam personel medyczny i zarząd pobiera kolosalne pieniądze z budżetu państwa. Najważniejsze, że idea dla której zbudowano ów obiekt, czyli pompy ssąco-tłoczącej – w jednym ma się rozumieć kierunku – z kieszeni podatników (nazywanej budżetem państwa do kieszeni wybranych) nadal działa. I to wszystko pod szyldem „narodowy”. Dodajmy, że ta inwestycja została oddana jeszcze pod rządami poprzedniej ekipy, i co ciekawe, nikt nie został rozliczony mimo tylu lat rządów „dobrej zmiany”…