I to chociażby dlatego na przykład, żeby zorientować się w pochodzeniu PRL-owskich tzw. „elit” politycznych. I nie tylko tych, sprzed 1989 r., skonstruowanych i wyprodukowanych na użytek czerwonej quislingowszczyzny, ale i tych pookrągłostołowych, które zafundowały nam wspaniałomyślnie PRL-bis, zwaną obecnie dla zmylenia „III RP”. A więc mówimy tu o „elitach”, które nadają ton dzisiejszej polityce polskiej, wytyczają jej kierunki działania na obszarze polityki zagranicznej i wewnętrznej; kto decyduje w mediach (m.in. w telewizji, prasie i radiu), w wymiarze sprawiedliwości (prokuratorzy i sędziowie) i wreszcie, kto tworzy t.zw. poprawną siatkę poglądów, poprzez którą Polacy mają patrzeć na siebie, na „elity” PRL-bis, sąsiadów, Polskę i zagranicę. Dalej – żeby zauważyć, w czyich rękach znajdują się finanse państwa, kto kontroluje ekonomię i rządzi w tak zwanym „biznesie”. Krótko mówiąc: warto przyjrzeć sie jacy ludzie tworzą dzisiaj w ”III RP” t.zw. establishment?
Nieżyjący już prof. Jan Drewnowski, omawiając w końcu lat 1970-tych książkę A. Michnika
„Kościół, lewica, dialog”, zwrócił uwagę na bardzo ważny fakt: Mianowicie,” że mamy dzisiaj do czynienia z całkiem nową klasą polityczną, w której nie można się doszukać ciągłości pokoleniowej z okresu Polski niepodległej z przed II wojny światowej.”
„Nowa klasa polityczna”? – co i kto to jest?! Co to są za ludzie? Skąd się zjawili w Polsce? Z nieba spadli? Wiatr ich przywiał? Kto przerwał łączność pokoleniową Polaków z okresu Polski niepodległej? Dlaczego ta łączność została zniszczona? Kto się decydująco do tego przyczynił? Czy zniszczona została celowo, czy przypadkowo? Tego rodzaju pytania można mnożyć. Ale gdy spróbujemy znaleźć odpowiedź tylko na te wyżej przytoczone, to dużo interesujących faktów wypłynie na powierzchnię, jak ”oliwa ….”.
Jan Krzysztof Kwiatkowski w swej książce (w PRL i dzisiejszej PRL-bis, zw. „III RP” całkiem nieznanej), pt. „Komuniści w Polsce – Rodowód, Taktyka, Ludzie”, wydanej przez Polski Instytut Wydawniczy (Bruksela, 1946) pisze w rozdziale „U źródeł dzisiejszego PPR” – cytuję:
„Tragiczna dla nas fala wydarzeń wyniosła na powierzchnię życia politycznego w Polsce nieznane nazwiska i ludzi równie obcych społeczeństwu jak obce było mu zawsze to środowisko polityczne, z którego się wywodzą. Ludzie ci znaleźli się dziś na świeczniku, lecz przeszłość ich tonie w mroku. Niemniej jednak zapoznanie się z historią komunizmu w Polsce i przeszłością ich przywódców jest rzeczą konieczną dla zrozumienia ich obecnej taktyki i celów, zjawisk jakie zachodzą dziś w Polsce i kierunku w jakim toczą się wypadki.”
Krótka notka z życiorysu gen. Berlinga
Znana jest historia tzw. „rządu lubelskiego”, utworzonego tam przez nieznane elementy, które firmowały „PKWN” i „KRN” z agentem NKWD, B.Bierutem na czele. Kiedy pachołki i lokaje stalinowskie tworzyli te bandyckie instytucje, na wschodnim brzegu Wisły w Warszawie stała tzw.”I Armia W.P.”, utworzona w Związku Sowieckim. Wchodziła ona w skład Frontu Białoruskiego pod dowództwem późniejszego marszałka sowieckiego, Konstantego Rokossowskiego. Dowódcą I Armii W.P. był gen. Zygmunt Berling. Zołnierzy tego wojska nazywano później „berlingowcami”. Kiedy w 1944 roku wybuchło powstanie warszawskie, Armia Berlinga stała na wschodnim brzegu Wisły. 14 września 1944 roku Berling wydał rozkaz gen. Galickiemu, żeby rozpoczął desant na Czerniakowie w celu przyjścia z pomocą walczącym powstańcom. Nie było to uzgodnione z naczelnym dowódcą Frontu Białoruskiego.
Po tym występku Z.Berling został pozbawiony dowództwa armii i wysłany do Lublina, gdzie od pewnego czasu składany był tzw. „rząd lubelski”.
Po przybyciu na miejsce pierwszej zsyłki gen. Berling zauważył – cytuję:
„Po moim przybyciu z przedmieść Warszawy do Lublina zastałem tam straszną sytuację. W całym kraju pachołkowie Berii z wojsk NKWD szerzyli spustoszenie. Sekundowały im w tym bez przeszkód kryminalne elementy z aparatu Radkiewicza. Ludność okradano z jej mienia w czasie legalnych i nielegalnych rewizji. Zupełnie niewinnych ludzi deportowano i wtrącano do więzień. Strzelano do ludzi, jak do psów. Dosłownie, nikt nie czuł się bezpieczny i nie znał dnia ani godziny. Naczelny prokurator wojskowy powiedział mi po powrocie z inspekcji, na którą wysłałem go do więzień Przemyśla, Zamościa, i Lublina, że trzyma się tam ponad 12 tysięcy ludzi. Nikt nie wie jakie zarzuty im się stawia, przez kogo zostali aresztowani i co się z nimi zamierza uczynić. (…). … rządy bezprawia, zbrodni i prowokacji w kraju przekraczały wszelkie granice.” (Zob. „List Berlinga do Gomułki” z 20.XI. 1956 r., Zeszyty Historyczne, nr. 37, 1976, str. 43, wyd. Instytut Literacki, Paryż).
Dalej Berling relacjonuje, że zebrał materiał odnośnie bandyckiej działalności organów nowej władzy i przedstawił je na posiedzeniu „PKWN”. Zażądał przy tym, żeby osoba za to odpowiedzialna została aresztowana i wysłana do więzienia. Wkrótce po tym został wezwany do naczelnego agenta NKWD, Bolesława Bieruta, wówczas już „przewodniczącego” tzw. „Krajowej Rady Narodowej” („KRN”), który dał Berlingowi do zrozumienia, że – ze względu na okazaną postawę – nie jest dobrze widziany we władzach lubelskich. Bierut zaproponował mu wyjazd do Moskwy na studia wojskowe i w zamian za to awans na generała dywizji.
Berling zdenerwował się tą propozycją i ją odrzucił. Zareagował na to napisaniem listu do Stalina. W liście tym błagał o ratowanie Polski „dla Związku Radzieckiego z rąk bandy agentów i bandziorów międzynarodowego trockizmu”. Tutaj Berling pisał to, co widział, ale nie wiedział, co pisał. Oczywiście, odpowiedzi od Stalina nie otrzymał. Na wieloletnią banicję do Moskwy musiał się udać. Można tutaj stwierdzić, że Berling był politycznie bardzo naiwny, a nawet – że głupi. Ale on był tylko żołnierzem. Nie mniej jest przy tym tak bardzo wiarygodny jak dziecko, które jeszcze nie nauczyło się kłamać i łgać w takim stopniu, jak ludzie dorośli, no i jak późniejsze nasze tzw. „łże elity”, (t.zn. te PRL-owskie i pookrągłostołowe).
Po latach Berling wrócił do Polski i dostał stanowisko ministra PGR-ów. Później pisał pamiętniki (bo właściwie miał co pisać, dużo widział i przeżył), których nikt nie chciał mu w PRL wydać. Pisał w nich m.in. – cytuję:
„ W Lublinie zrzuciło maskę i ukazało swoje żydowsko-kominternowskie sprzysiężenie. Ujawniło prawdziwy swój cel. Sięgnęło po władzę. Pod płaszczykiem walki z kontrrewolucją rozpoczęło planowe wyniszczanie potencjalnej konkurencji jaką mogła stanowić polska inteligencja. Zgodnie ze znaną dewizą – aresztować, a powód znajdzie się później – zapełniano więzienia, opornych strzelano w mieszkaniach i na ulicy. Badania w śledztwie prowadzono z okrucieństwem przewyższającym metody Gestapo.”
Tutaj narazie chyba wystarczy.
Teraz coś z życiorysu KPP i PPR
Zanim przejdę do korzeni i rodowodu tych organizacji antypolskich, warto zadać sobie parę prostych pytań w rodzaju – czy gen. Berling dobrze widział w tzw. „rządzie lubelskim” bandę agentów i bandziorów międzynarodowego trockizmu i żydowsko-kominternowskie sprzysiężenie? Czy istniały jakieś konkretne przesłanki i dane, żeby tak pierwszy rząd PRL-owski widzieć i określać?
Berling w swym w/w liście do Gomułki przypomina, że dobrze znana jest im obu historia tw. „Związku Patriotów Polskich” („ZPP”) utworzonego przez Stalina w Związku Sowieckim. „ZPP” był jądrem rządu lubelskiego, a więc tej bandy agentów i bandziorów międzynarodowego trockizmu.
Ale zanim doszło do utworzenia „ZPP”, wydarzyło się dużo różnych rzeczy, o których Berling zapewne nie wiedział. Istniała przecież prehistoria późniejszych wypadków i nieszczęścia Polaków. Tej prehistorii Berling mógł nie znać. Ale tę prehistorię warto poznać, żeby potem nie tłumaczyć się i usprawiedliwać niewiedzą. Bowiem, zapoznając się z życiorysami KPP,PPR i PZPR; organizacji, które tworzyli konkretni, składający się z ciała, kości i krwi ludzie o swoistej kulturze, mentalności i swoiście (charakterystycznie dla określonej naci) wyznawanej filozofii, wynikającej z ich genów, poznajemy nie tylko genezę zbrodni komunistycznych, ale i genetykę znajdującą się już w ziarnie, które wypuściło korzenie a z których z kolei wyrosły nam do góry wczorajsze (PRL-owsko – PZPR-owskie) elity i dzisiejsze (pookrągłostołowe) tzw. łże-elity. Mamy tutaj ogromne szanse do poznania ich mocodawców obecnych we wszystkich organach władz tzw. „III RP” z władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą włącznie. Nie jest to wiedza przyjemna, ale czy dlatego mamy od niej uciekać? Jak tworzono Polakom nowe elity polityczne i kulturalne, ukazała nam żydowska działaczka Komunistycznej Parti Polski (KPP), Ester Rozental-Sznejderman. Wyemigrowała z Polski do ZSRR w 1926 roku. W 1958r. wyjechała z Rosji sowieckiej do Izraela, gdzie później wydała w dwóch tomach swoje wspomnienia. Dwa drukowane w nich rozdziały, poświęcone sprawom polskim i KPP zostały opublikowane w „Zeszytach Historycznych” (nr. 49, 1979r., str. 179-194, wyd. Instytut Literacki, Paryż).Pisze tam, że po znalezieniu się w ZSRR, jako emigrantka polityczna, udała się do gmachu Kominternu w Moskwie, gdzie trafiła na goja mówiącego po żydowsku. Dalej wspomina – cytuję:
>>Za parę chwil przyjmie mnie przedstawiciel KPP w Kominternie. Tymczasem jego sekretarka – z czasem dowiedziałam się, że jej nazwisko brzmi Marecka – prowadzi ze mną przyjazną rozmowę. Zza uchylonych drzwi gabinetu dochodzi odgłos ożywionej rozmowy telefonicznej prowadzonej… w soczystym języku żydowskim. Gdy w otwartych drzwiach
ukazał się przedstawiciel KPP we własnej osobie, zapraszając mnie do wejścia, stwierdziłam ze zdumieniem, że nikogo prócz niego nie było w gabinecie; a zatem, to on sam mówił przed chwilą w moim macierzystym języku. Wacław Bogucki był Polakiem. Z natury wesoły, swojski. Polszczyzna w jakiej zwraca się do mnie ma akcent wileński, względnie kresowy. Ten rodowity Polak ładniej mówił po żydowsku, niż po Polsku – przeszło mi przez myśl.
Z czasem dowiedziałam się od towarzyszy z Mińska, że na Białorusi Bogucki zwykł był przemawiać na zebraniach do robotników żydowskich po żydowsku, co w tym środowisku decydowało o sukcesie partii komunistycznej, w imieniu której występował. Opowiadano mi również, że na zebraniach robotniczych, w których uczestniczyli też nie-Zydzi, zwykł Bogucki tłumaczyć na język białoruski przemówienia delegatów żydowskich, którzy nie znali żadnego języka oprócz własnego. Dzięki temu wzrosła jego popularność wśród żydowskich ludzi pracy, którzy uważali go prawie za „swojego”.
Bogucki przyjął mnie ciepło, przyjaźnie, jak starą znajomą, jakkolwiek było to nasze pierwsze spotkanie. Po krótkiej indagacji „kto zacz?”, „Kim jesteś?” poprosił sekretarkę: „Połącz mnie z tow. Zofią”. (Chodzi o Zofię Dzierżyńską, żonę Feliksa – przyp. red.). I oto mówi już z ową Zofią, jak gdyby mnie przy tym wcale nie było. „Przyjechała z Warszawy towarzyszka z wyższym wykształceniem. Co? Tak, Zydówka, ale widać, że polski jest jak gdyby jej ojczystym językiem. Dziewczyna – ogień – spojrzawszy na mnie ciepło, dodał – w sam raz dla Was… jak ulał. Przyślę ci ją”.
Dopiero teraz, gdy odłożył słuchawkę, zwraca się do mnie: „Potrzebni są tu ludzie do pracy wśród Polaków. Polska sekcja przy KC KP(b), z którą właśnie rozmawiałem o tobie, nie daje nam spokoju: „Przysyłajcie nam nowoprzybyłych emigrantów politycznych”. I objaśnia mi:
„Wśród miejscowych Polaków jest bardzo mało członków partii, i nie zawsze można im powierzyć pracę wśród tubylczej ludności polskiej…”
Władysław Gauza
Komentarze obsługiwane przez CComment