20 stycznia 2021 r. jest ostatnim dniem Georgette Mosbacher na urzędzie ambasadora USA w Polsce. Na pożegnanie została uhonorowana przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi RP. Może to dziwić, jaki był powód tak wysokiego odznaczenia, choć analizując ostatnie dekady polityki wiernopoddańczej wobec USA, jest to tylko logiczna konsekwencja. Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, iż od czasów Benjamina Franklina – ambasadora USA we Francji, który odegrał istotną rolę w przygotowaniach do Rewolucji Francuskiej, Stany Zjednoczone wykorzystywały swych ambasadorów akredytowanych przy rządach do działań konspiracyjnych. Identyczną działalność prowadzili ambasadorowie USA w Rosji przed I Wojną Światową, w Chinach pod koniec II Wojny Światowej, w Wietnamie, Kambodży, na Kubie, Nikaragui, Chile....i wielu innych. Stany Zjednoczone, mające od zarania swych dziejów ambicje imperialne, uzurpujące sobie rolę hegemona na świecie, nie mają żadnych skrupułów do wykorzystywania wszystkich, w tym państw, do swych celów. Pytaniem otwartym tylko jest, na ile dany ambasador będzie do tego dążył i na ile liczył się z opinią danego państwa.
Georgette Mosbacher zapisała się w naszej pamięci, jako cyniczna i nader wyrachowana, a więc idealna ambasador. Naturalnie dla USA. Prześledźmy tylko niektóre skandaliczne wypowiedzi ówczesnej ambasador, za każde z nich winna zostać uznana za persona non grata.
W czerwcu 2018 r. padły słowa: “Niestety został on (antysemityzm) wywołany przez prawo dotyczące Holokaustu, które Polska niedawno uchwaliła”. Był to atak na prace IPN podyktowane ciągłymi zarzutami środowisk żydowskich wobec Polski. Miała to być forma kampanii uświadamiającej społeczności międzynarodowej kto był ofiarą, kto oprawcą a kto kolaborantem podczas II Wojny Światowej. Wbrew żydowskiej propagandzie, nie było “polskich obozów śmierci, zagłady czy koncentracyjnych”. A nasza Ojczyzna była pod okupacją niemiecką. Tylko w Polsce za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Próba walczenia o nasze dobre imię, co jest obowiązkiem każdego rządu, zakończyła się dyplomatycznym atakiem na nas, właśnie przez ambasador Georgette Mosbacher.
W listopadzie 2018 r. media huczały od listu ambasador USA do premiera Mateusza Morawieckiego. Bliski współpracownik prezesa Rady Ministrów anonimowo skomentował, iż “trudno uznać ten list za pismo mające charakter dyplomatyczny. Ton pisma jest niezwykle arogancki.” A jaki był powód, aby ambasador obcego państwa pozwalał sobie na taki list do premiera RP? Materiał TVN o domniemanym środowisku neonazistowskim w Polsce. Ambasador uznała, że to niedopuszczalne aby osoby publiczne podważały wiarygoność stacji TVN, wręcz przedstawiła to za “atak na niezależnych dziennikarzy”. I dalej: “Skomplikowana sprawa. Pani ambasador poczyna sobie, jakby była nie w Polsce, ale Bantustanie. I to nie jest kwestia tego, że ostatnie trzy lata amerykańskich dyplomatów nauczyły, że mogą sobie pozwolić na takie zachowanie, ale że po prostu są od lat przyzwyczajeni, że ulegamy ich naciskom” – zapewnił człowiek związany z gabinetem Morawieckiego. A jak wyglądała cała hucpa przedstawiona przez TVN – wszyscy wiemy. Wyreżyserowany spektakl. Można to przyjąć za ohydny, lecz dość standardowy chwyt tej stacji, specjalizującej się w opluwaniu polskiej racji stanu. Lecz podejmowania tego tematu przez ambasadora obcego państwa, w dodatku w takim tonie, winno skutkować natychmiastowym wezwaniem “na dywanik” i uświadomienie, że kolejne mieszanie się w wewnętrzne sprawy Polski, zakończą się odwołaniem jej z urzędu. Oczywiście, żaden rząd RP z obecnej sceny politycznej nie zdobyłby się na to...
Pod koniec września 2020 r. Georgette Mosbacher poinformowała na Twitterze o liście kilkudziesięciu ambasadorów do polskiego rządu ws chronienia środowiska LGBT. Zaznaczyła, iż “brak szerszych przywilejów (!) dla LGBT wpływa również na amerykańskie decyzje dyplomatyczne i militarne wobec Polski.” Mówienie o wtrącaniu się w wewnętrzne sprawy państwa przy którym ambasador jest akredytowany nie jest pustym frazesem. Artykuł 41 konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych jasno wskazuje bowiem, że ambasadorowie mają obowiązek nie mieszać się do spraw wewnętrznych danego państwa.
Doszło nawet do spotkania ambasadorów Niemiec i USA ws. wolności mediów w Polsce. Tłem były zapowiedzi kupienia przez PKN Orlen koncernu Polska Press. Można to zrozumieć. Wtedy to właśnie Niemcy kontrolowały rynek prasy regionalnej a TVN należy do amerykańskiego koncernu Discovery.
Nie trzeba wielkiej wyobraźni, jaka byłaby reakcja USA gdyby podobne kwestie na wewnętrzne sprawy Stanów Zjednoczonych były podejmowane przez polskiego ambasadora. Nie jest istotne nawet, że byłby to głos nieomal niezauważony, bo pochodzący od słabego państwa, którego główną zaletą jest jego położenie geopolityczne, lecz z pewnością, USA by sobie na to nie pozwoliły.
Mocarstwa zawsze wolą ułożyć się ze śmiertelnym wrogiem, także silnym państwem, niż patrzeć na słabego, wiernopoddańczego przyjaciela. Dawniej, aby osiągnąć swe imperialne cele trzeba było podbijać państwa, zakładać kolonie, przyczółki, umacniać je swymi armiami. Dzisiaj jest wspaniały pakt NATO. Na mapach świata w Pentagonie bez wystrzału oznaczają swą flagą kolejny przyczółek. A nawet gdy dany mały teren w świecie zostanie zniszczony przez wroga – jest to mała strata. Lecz dla kogoś, np. dla Polski, która wtedy jest areną walk między mocarstwami – jest to zagłada. USA jak i Rosja, choć w znacznie bardziej wyrafinowany od niej sposób, dba przede wszystkim o swój interes. Trudno jest mieć nawet do nich o to zarzut, skoro trafiają się naiwni, którzy za kilka uśmiechów ówczesnego Prezydenta USA, pięknych gestów swego ambasadora, potem przystępują do realizowania własnych imperialnych celów. A my z miną dziecka, które surowy ojciec raz na rok pogłaszcze po głowie, na wszystko się zgadzamy. Polska racja stanu wymaga w takich przypadkach sięgać po stanowcze dyplomatyczne kroki. I nie ma się co łudzić, że mocarny przyjaciel obrazi się. Wszak potrzebuje oznaczenia tego skrawka świata swoją flagą.
Maciej Wydrych
Komentarze obsługiwane przez CComment