
Ten artykuł, pod tak brzmiącym tytułem postanowiłem napisać z jednego, konkretnego powodu. Jest w Polsce pewien internetowy portal tak zwanego międzymorza o nazwie Jagiellonia.org, który notorycznie atakuję Rosję i straszy Polaków Rosją, a staje bezkrytycznie w obronie USA oraz Ukrainy. Poza tym, na tym portalu Federacja Rosyjska i endecja, czy szerzej polski obóz narodowy są demonizowane i stawiane w jak najgorszym świetle. W środowisku polskiej centroprawicy zbliżonej do PiS, traktat ryski także ma złą i niezbyt pochlebną opinię.
Traktat ten został zawarty w Rydze 18 marca 1921 roku, o godzinie 20:30 w pałacu Czarnogłowców. Składał się on z 26 artykułów. Obydwie strony zobowiązywały się w nim, do nieingerowania w sprawy wewnętrzne drugiego państwa. Kończył on wojnę polsko-bolszewicką i wyznaczał granicę młodego państwa polskiego na wschodzie. Rozstrzygał o odszkodowaniach dla Polski i miał regulować sprawy repatriacji oraz polityki wobec ludności polskiej, na terenie ogromnej Rosji sowieckiej. Dla jednych Polaków był on wyraźną porażką polskich elit politycznych, dla innych zwycięstwem ich realizmu i rozumu politycznego. Jedno jest bezsporne - granice, które wyznaczył traktat przetrwały do września 1939 roku, czyli do całkowitej katastrofy państwa i narodu polskiego. W sierpniu 1920 roku, gdy Sowieci parli na Warszawę i realnie zagrażali dopiero co odzyskanej niepodległości Polski, do Mińska pojechała ze stolicy delegacja na rozmowy pokojowe. Sytuacja odwróciła się diametralnie po "cudzie nad Wisłą" i genialnym dowodzeniem polskimi wojskami przez szefa sztabu generalnego - generała broni Tadeusza Jordan-Rozwadowskiego. Polacy natychmiast przestali występować na konferencji jako petenci a przyjęli postawę narzucającą swoją wolę oraz oczekiwania. Siła sowieckiej dyplomacji zaczęła coraz bardziej słabnąć. Komisarze bolszewiccy wpadli w panikę i zaczęli obawiać się, że Polacy w swojej pazerności zażądają przesunięcia swoich granic aż po Berezynę i Dniepr. Przebieg rokowań ryskich odzwierciedlał wyraźną różnicę stanowisk między najważniejszymi siłami politycznymi w Polsce. Większość delegacji, która jesienią 1920 roku pojechała do stolicy Łotwy, stanowili przedstawiciele narodowej prawicy oraz ludowcy. Niestety, zabrakło tam Romana Dmowskiego, który był ciężko chory na zapalenie płuc i powoli odzyskiwał zdrowie. W przeciwieństwie do Józefa Piłsudskiego i socjalistów uważali oni, że Polska zamiast realizować koncepcję federalizmu i wspierać w dążeniu do samostanowienia narody dawnej Rzeczypospolitej szlacheckiej, powinna włączyć część ziem przez nie zamieszkanych do swojego państwa. Narodowa Demokracja błędnie nie wierzyła w długotrwały byt państwowy Sowietów. Liczyła na to, że zostaną oni wkrótce pobici i obaleni przez legalne władze. Endecja była złudnie przekonana o odrodzeniu się starej, białej oraz carskiej Rosji. Upatrywała w niej trudnego i wymagającego ale jednak sojusznika w walce politycznej przeciw Niemcom, których słusznie się obawiała. Narodowcy byli gotowi na podział Ukrainy, Białorusi i Litwy. Uważali, że młode samodzielne państwa będą zagrożeniem dla Ojczyzny i dadzą się wykorzystać antypolskim, obcym czynnikom. Najważniejsze rozstrzygnięcia pokoju dotyczące przebiegu granic zostały przesądzone w wyniku porozumienia szefa delegacji polskiej Jana Dąbskiego i wspierającego go endeka Stanisława Grabskiego, z reprezentującym Rosję Adolfem Joffe. Ludowiec Dąbski godząc się na wykluczenie Ukrainy jako pełnoprawnego partnera rokowań, pogrzebał marzenia wielu Ukraińców i marszałka o powstaniu niezależnego, suwerennego kraju. W zamyśle Piłsudskiego zorientowana propolsko Ukraina miała tworzyć bezpieczny bufor między II Rzeczpospolitą a groźną, nieprzewidywalną Rosją. Sam pomysł Piłsudskiego wydaje się racjonalny. Należy zadać sobie jednak podstawowe pytanie. Czy nasza Ojczyzna miałaby aż tyle siły żeby wymusić na Ukrainie jej propolski kurs? Wątpię. Pamiętajmy, że to Niemcy wraz z Austriakami, którzy ich dozbroili stworzyli państwo ukraińskie. To państwo miało kąsać i osłabiać jednocześnie Polskę i Rosję. Taki był pierwotny zamysł niemieckich mocodawców. Ostatecznie w wyniku dyplomatycznych rokowań i zabiegów - granice II Rzeczpospolitej na wschodzie kończyły się niemal w granicach drugiego rozbioru Polski z 1793 roku, a w innych miejscach ją przekraczały. Polska zyskała część zachodniej Białorusi (bez Mińska) i Ukrainy. Na północy jej rubieże wyznaczała rzeka Dźwina, a na południu rzeki Zbrucz oraz Dniestr. W stolicy Łotwy reprezentanci Rosji sowieckiej zobowiązali się do wypłacenia napadniętej Polsce odszkodowania w wysokości 30 milionów rubli w złocie. Niestety, nigdy tych zapisów oraz obietnic nie zrealizowali! To była autentyczna porażka strony polskiej. Niestety, II RP też nie miała takiej siły przebicia, żeby na arenie międzynarodowej, metodami dyplomatycznymi odzyskać te, jakże słuszne i konieczne dla młodego państwa odszkodowania.
Poza nielicznymi wyjątkami na papierze pozostały również zobowiązania rosyjskie zwrotu zagrabionych dóbr kultury. Traktat ryski regulował także ustalenia dotyczące praw Polaków zamieszkujących wielkie państwo sowieckie. Do nowo wskrzeszonej Ojczyzny ze Związku Sowieckiego, zdołało powrócić ponad milion naszych rodaków. Narodowa Demokracja traktowała powstałe w 1815 roku Królestwo Polskie, zwane także Kongresówką jako polski Piemont; ale rozszerzamy się na zachód, czyli w kierunku Morza Bałtyckiego i kluczowej Wielkopolski. Natomiast obóz romantyczno-insurekcyjny myślał całkowicie odwrotnie, czyli Królestwo Polskie jako Piemont ale zwracamy się na wschód i odbieramy Rosji kresy oraz tak zwane ziemie zabrane. Jest to podstawowa, zasadnicza różnica między tymi dwoma obozami politycznymi.
Wielu ludzi uważało, że konieczna i słuszna była walka z Rosją w powstaniu styczniowym, ponieważ Rosja zagarnęła nam siłą 80- 82% polskiego przedrozbiorowego terytorium. Jest to prawda. Ale gdybyśmy zbadali etniczność tych ziem, to jest całkowicie odwrotnie! To Prusy i Austria zagarnęły 80% ludności typowo polskiej. Dlatego to właśnie Niemcy są głównym i największym wrogiem państwowości polskiej i właśnie z nimi trzeba stanąć do walki i rywalizacji o bardzo wartościowe ziemie zachodnie. Jest to już myślenie typowo narodowe, endeckie. Bez wszelkich wątpliwości obóz irredenty i insurekcji działa oraz myśli kategoriami mitu I Rzeczypospolitej szlacheckiej. Kolejnym bezspornym faktem, który widziała i zauważała endecja jest to, iż rusyfikacja napotykała na duży opór ze strony polskiej. Germanizacja była wyraźnie skuteczniejsza i groźniejsza. Poważni polscy historycy twierdzą, że jeszcze jedno niemieckie pokolenie na tych terenach i już Polski by w Wielkopolsce oraz na Pomorzu nie było. Także ostateczne zwycięstwo Niemiec i germańszczyzny w I Wojnie Światowej oznaczałoby całkowity koniec - kres polskich marzeń i jakichkolwiek aspiracji o tych terenach. Jest to zasadnicza, wyraźna różnica między tymi dwoma, jakże odległymi od siebie polskimi obozami politycznymi.
Kolejny poważny spór między nimi to gdzie widzimy polski interes narodowy - patrzymy jako Polacy na Zachód czy jednak na Wschód. W 1906 roku Roman Dmowski odwiedził działaczy elitarnej Ligi Narodowej w Kijowie, gdzie był silny i prężny ośrodek konspiracji wszechpolskiej. W czasie wykładu przyszły ojciec polskiej niepodległości powiedział:
"Koledzy, może przyjść taki czas, że będziemy musieli zrezygnować z ziem zabranych [Kresów wschodnich]. W sytuacji kiedy musielibyśmy wybierać - albo ziemie zachodnie albo wschodnie; to wybieramy z pełnymi wszystkimi konsekwencjami ziemie zachodnie".
Tak też już wcześniej pisał twórca polskiego nacjonalizmu i mistrz Romana Dmowskiego, 10 lat od niego starszy Jan Ludwik Popławski. Oczywiście to nie oznaczało, że zrezygnowano by z wpływów cywilizacyjnych, gospodarczych oraz kulturowych na utraconych Kresach wschodnich. W sytuacji gdyby w Rosji nie było później czerwonego terroru i bolszewizmu, a byłaby normalna, carska, biała Rosja to przecież polskość by tam w miarę dobrze funkcjonowała. Rok 1914 jest to wielki, osobisty tryumf i geopolityczne zwycięstwo geniusza XX wieku - Romana Dmowskiego. Mimo powstania styczniowego i dużych rosyjskich represji, stan posiadania Polaków na terenach zabranych był wyraźny, poważny i budził respekt. Na przykład w omawianym wcześniej Kijowie, większość zakładów przemysłowych czy cukrowni była polska. To właśnie świadczy o wyraźnej sile i żywotności polskiego żywiołu. II Rzeczpospolita nie mogła iść przesadnie terytorialnie na Wschód. Granice odrodzonego państwa polskiego miały przebiegać tam, gdzie sięgałyby jego możliwości asymilacyjne. Realizm polityczny endecji nakazywał pozbycie się niektórych wschodnich ziem dawnej I Rzeczypospolitej i stworzenie Polski mniejszej, ale jednolitej narodowo, a przez to wewnętrznie silniejszej oraz bardziej spójnej etnicznie. Była to tak zwana koncepcja inkorporacyjno-asymilacyjna Romana Dmowskiego. Już w granicach II Rzeczpospolitej mieliśmy poważne problemy z irredentą i dążeniami państwowotwórczymi Ukraińców, Litwinów czy w mniejszym stopniu Białorusinów. Wyobraźmy sobie co by się działo, gdyby Polska zajęła jeszcze większy obszar na wschodzie. Problemy z licznymi mniejszościami narodowymi jeszcze bardziej by się powiększyły i nawarstwiły. Oczywiście szkoda, że tak cenna i ważna dla obrony polskości twierdza w Kamieńcu Podolskim nie została ostatecznie przyłączona do polskiego stanu posiadania. Szkoda także niektórych, większych miast na wschodzie, na przykład Mińska, Bobrujska czy Dyneburga, których ostatecznie nie otrzymaliśmy. Pamiętajmy, że jednak nasza racja dziejowa była i jest nadal na zachodzie Polski.
Na koniec argument bezsprzeczny i nie podlegający jakiejkolwiek krytyce. Kolebką państwowości polskiej było Gniezno, Poznań i Wielkopolska, a nie Wilno czy Lwów.
Wojciech Jurczyk
Komentarze obsługiwane przez CComment