Na samym wstępie trzeba powiedzieć jasno: plajta całkowita. Nie może być mowy o żadnym sukcesie tego marszu. Absolutnie żadnym. Marsz odbył się w Lublinie, ale lubelski był w znikomym stopniu. Brak poparcia ze strony mieszkańców, organizator i większa część uczestników nie ma nic wspólnego z Lublinem, niektórzy uczestnicy tzw. marszu równości przyjechali jak wieść gminna niesie, aż z dalekiego Szczecina. Więc jaki to marsz lubelski? W Lublinie się odbył ale z miastem miał tyle wspólnego co bagnet z golarką elektryczną.
Fundamentem demokracji jest wola większości. W tym przypadku tą regułę złamano całkowicie, opinii mieszkańców miasta nie uwzględnił nikt, nikt nawet nie pomyślał, by chociaż zorganizować jakiś plebiscyt, czy mieszkańcy w ogóle chcą takiej imprezy. Na podstawie szczątkowych obserwacji tzw. ulicy można jednak domniemywać, że realne poparcie dla idei marszu oscylowałoby w granicach kilku procent. Lubelszczyzna to region dość mocno konserwatywny, popularyzatorzy klimatów LGBT nie znajdą tu podatnego gruntu. Agresja wielu kontrmanifestantów to efekt właśnie tego, że zwykłych ludzi nikt tu o zdanie nie zapytał. Ignorowanie opinii większości zawsze wywoła gniew. Tylko wojewoda lubelski, Przemysław Czarnek, dopominał się, że większość mieszkańców miasta nie jest zainteresowana żadnym marszem równości. I w tym kontekście stanowisko prezydenta Lublina, Krzysztofa Żuka jest zdumiewające. Warto przypomnieć, co mówił w swoim oświadczeniu z dnia 5 października, zaraz po próbie zwołania nadzwyczajnej sesji Rady Miasta przez radnych PiS. Jest ono znamienne, bowiem w tym oświadczeniu wymieniał ustawowe przesłanki do zakazania zgromadzenia i wówczas żadnego zagrożenia nie dostrzegał. Dlaczego? Czy pan prezydent Żuk nie zna realiów miasta? Czy pan prezydent nie zdawał sobie sprawy, jakie nastroje religijno-kulturowe dominują w województwie lubelskim i w samym Lublinie? Czy nie miał świadomości, że od wielu lat w mieście środowisko nacjonalistów (nieważne czy z ONR, czy z innych ugrupowań) oraz kibiców Motoru Lublin jest liczne i funkcjonuje z coraz lepszym zapleczem organizacyjnym? Narodowcy, kibice, środowiska katolickie dobitnie pokazały swoją liczebność i doniosłość swojego zdania, by wreszcie zacząć się z nimi liczyć. W tej sytuacji konieczność zasięgania opinii policji jest wysoce wątpliwa. Tu wystarczy zwykła znajomość środowiska lokalnego.
Warto też przytoczyć opinię policji, bowiem i ona w swej treści jest niezwykle interesująca, już pierwsze słowa komendanta miejskiego policji insp. Dariusza Dudzika są znamienne: „Przepisy ustawy Prawo o zgromadzeniach nie nakładają na organy policji obowiązku opiniowania zawiadomienia organizatora o zamiarze zorganizowania wydarzenia”. Wynika z nich dobitnie, że prośba prezydenta Żuka mogła nawet pozostać bez odpowiedzi! Jaką decyzję o marszu podjąłby wówczas? W dalszej części oświadczenia policji zawarte jest to, o czym wszyscy przecież wiemy, w innych częściach Polski podobne marsze wcale nie przebiegały spokojnie, a biorąc pod uwagę lokalne realia, nie można mieć było nawet grama nadziei, że będzie inaczej. No tak, wiemy wszyscy, ale czy wiedział o tym prezydent? Pytanie pozostawię otwarte. W tym kontekście całej sprawy można przypuszczać, że opinia policji wcale nie była konieczna, wystarczy dokładnie czytać doniesienia medialne z kraju i samego Lublina. Pan prezydent Żuk w efekcie marszu oczywiście zakazał, powoływał się na względy bezpieczeństwa, lecz na podstawie pierwszego oświadczenia, które przecież nadal jest zamieszczone choćby na stronie Kuriera Lubelskiego z dnia 5 października, bardzo wątpliwe jest, czy troska o bezpieczeństwo przemawiała tu od samego początku. Na podstawie późniejszych słów prezydenta Żuka, już po wyroku Sądu Apelacyjnego, też można wywnioskować, że przeciwnikiem marszu w istocie nie był, wystarczy przeczytać wydanie Dziennika Wschodniego z dnia 12 października br. Prezydent sam zapewniał organizatorów marszu, że decyzja o zakazie była dla niego trudna a organizatorów darzy szacunkiem. Prawdopodobnie, gdyby nie presja opinii publicznej miasta, bardzo krytycznej wobec pomysłu marszu, pan prezydent byłby skłonniejszy nie zabraniać marszu. Wówczas mógłby przecież powiedzieć, że nastroje miasta sprzyjały, niebezpieczeństwa nie było. I opinia policji też nie byłaby konieczna, bo czemu miałaby służyć? Warto też przytoczyć fakt, że gdy wojewoda Czarnek apelował do prezydenta o wydanie zakazu marszu, pan prezydent oponował, twierdząc, że wojewoda namawia do złamania prawa. Wojewoda sugerował też, że lewica może posunąć się do ściągnięcia bojówek niemieckich. Wprawdzie było to mało prawdopodobne, lecz nie niemożliwe, w 2011 roku podobne bojówki spowodowały burdy na Marszu Niepodległości w Warszawie. A właśnie, czy o tej historii pan prezydent nie słyszał? Nawet jeśli pan wojewoda trochę przesadził, to jednak nie należało tego lekceważyć, więc gdzie tu troska o bezpieczeństwo mieszkańców? Pan prezydent nie może teraz mówić, że miał rację. Rację miał tylko w zakazaniu marszu, to bezsporne. Ale pierwsze słowa wojewody traktowały o aspektach prawnych, mniej o bezpieczeństwie mieszkańców miasta.
Osobną sprawą jest decyzja Sądu Apelacyjnego. Nie chcę tu komentować wyroku sądu, tym bardziej, że jak już zapadł to i tak dłuższe wywody nie mają sensu. Ale też należy o czymś wspomnieć. Każdy, kto czytał kiedykolwiek komentarze do ustaw, doskonale wie, że interpretacja przepisów prawnych jest mocno zróżnicowana. Można rzec, że co prawnik to inna wykładnia prawa. Trudno się dziwić, prawnicy też ludzie. Wiele przepisów, w tym również konstytucyjnych, jest tak sformułowanych, że pozostawiają szerokie pole interpretacji. Wielu sędziów w tej samej sprawie mogłoby wydać całkowicie odmienne orzeczenia. Nawet sędziowie Trybunału Konstytucyjnego nie zawsze są jednomyślni. Polska to nie USA, nie mamy prawa precedensowego, lecz stanowione, sędzia jest niezawisły i wyroki innych sądów wcale go nie wiążą. Może się nimi posiłkować, lecz nie ma żadnego obowiązku ich stosowania. W internecie pojawiły się głosy, że sędzia wydał zły wyrok, że z tego powodu doszło do zamieszek. Po pierwsze, do zamieszek doszło nie z powodu wyroku Sądu Apelacyjnego, ale dlatego że zignorowano całkowicie opinię mieszkańców miasta już od samego początku. Należało zorganizować jakieś badanie opinii społecznej i na tej podstawie wydawać decyzję. Wszyscy mówili tu prawie, o możliwym zagrożeniu, ale nikt nie pomyślał, by w ogóle lublinian zapytać o opinię. Po drugie, może gdyby prezydent miasta od początku twardo powiedział, że marszu nie popiera, sędziowie byliby skłonni przychylić się do jego stanowiska. Tym bardziej, że Sąd Okręgowy decyzję o zakazie marszu przecież podtrzymał. I to również potwierdza, że sędziowie w swoich opiniach mogą się różnić. Ale prezydent nawet raz nie powiedział jednoznacznie, że marszu nie popiera.
Marsz miał poparcie głównie lewicowych mediów, kilkunastu lewicowych intelektualistów i może niewielkiego odsetka mieszkańców Lublina. Poza tym wszyscy byli przeciw. Wszystkie organizacje, od OWP po Ruch Narodowy, Klub Inteligencji Katolickiej, ruchy pro-life itp., podjęły się wysiłku wyrażenia bezkompromisowego sprzeciwu wobec tęczowego marszu. O PiS też można pisać różne rzeczy, ale radni tej partii stanęli po właściwej stronie, podjęli się próby poruszenia tematu na sesji Rady Miasta, którą to z kolei zbojkotowali radni PO i Wspólnego Lublina. W dniu, gdy próbowano otworzyć sesję, tłumnie stawili się też przeciwnicy marszu, zwolenników była garstka, możliwa do policzenia dość szybko i łatwo.
W świetle tego wszystkiego, trzeba też zadać pytanie o jaką równość chodziło organizatorom marszu? Przecież tu złamano wszelką definicję równości. Mniejszość wymusiła marsz na większości. Większości nikt nie zapytał o zdanie. W mniejszości była nawet liczba uczestników marszu z samego miasta. Słuchając doniesień radiowych, zapadło mi w pamięć zdanie uczestniczki marszu: „Jest pięknie, kolorowo, tylko narodowcy na nas plują i bluzgają”. Przytaczam te słowa z pamięci, może nie brzmiały dosłownie tak, ale na pewno w tym kierunku. Maszerujący od samego początku aż do końca nie mieli łatwo. Marsz był kilka razy blokowany, co i rusz wybuchały zamieszki, chyba najgroźniejsze miały miejsce przy ulicach Wodopojnej, Świętoduskiej, na Krakowskim Przedmieściu i na Pl. Litewskim. Bliżej CSK, gdzie marsz miał się zakończyć też nie było spokojniej, dwóch policjantów odniosło przecież obrażenia. To nie narodowcy bluzgali, im dalej marsz się posuwał, przeklinali już wszyscy, nieważne jakie mieli poglądy. Ten marsz nie miał poparcia, stąd agresja i głośny sprzeciw. Normalny człowiek, gdy widzi, że gdzieś go nie chcą, nie pcha się komuś z butami w życie. A oni szli na przekór, głusi na niechęć lublinian. Byłem na miejscu, nie widziałem na żadnym odcinku marszu, by ktoś klaskał i bił brawa. Gdzie tu równość? Gdyby nie obstawa policji, ten pochód nie posunąłby się nawet o centymetr, żaden to wyczyn maszerować, gdy obok chroni policyjna pałka i tarcza. Marsz byłby sukcesem tylko wtedy, gdyby zaakceptowało go miasto, gdyby zbyteczna była eskorta policyjna i doszedł sobie spokojnie do celu. Przecież tak właśnie wyglądają uroczystości organizowane przez narodowców lub kibiców.
To wojewoda Czarnek od początku postępował tu jak gospodarz miasta i regionu, to on wykazywał troskę nie tylko o bezpieczeństwo (w każdym rozumieniu tego słowa) mieszkańców. Środowiska LGBT mają potężne wpływy na Zachodzie, dysponują ogromnymi funduszami na swoje działania, tacy ludzie nie mają obaw o opinię większości. Jeśli większość jest przeciwna, zaklasyfikują ją do homofobów. W internecie wielu komentatorów wskazywało na to, że organizatorzy marszu mają dość czasu i pieniędzy im nie brakuje, jeśli mogą swobodnie działać w godzinach pracy urzędów publicznych. To głównie za amerykańskie pieniądze ugrupowania typu Antify lub Femenu mogą prężnie funkcjonować, w całej Europie i w Polsce. Ruchy LBGT wpisują się w tzw. Nowy Porządek Świata. Ewentualny zakaz tzw. marszu równości w Lublinie byłby w tym świetle i tak tylko drobnym sukcesem, ale warto walczyć o swoje.
Kolejny taki marsz już został zapowiedziany na przyszły rok. Od razu zaproponuję, by zamiast wszczynać burdy podejść do sprawy inaczej. Kupić gwizdki, można też zabrać przenośne odtwarzacze muzyczne i za pomocą głośnej muzyki zagłuszać uczestników marszu. Kupić odpowiednie płyty, kto wie, może teksty Obłędu albo Gammadionu tęczowym się nawet spodobają? Na pewno ten marsz w najmniejszym stopniu nie poprawił położenia tej niewielkiej liczby osób w Lublinie, która rzeczywiście może zadeklarować się jako homoseksualiści. Przeciwnie, inicjatywa Bartosza Staszewskiego tylko pogorszy ich los. Teraz, gdy już jest po wszystkim, gdy wszyscy się rozjadą, pozostanie tylko gniew i ogromny niesmak. I ten gniew skumuluje się właśnie na nich. Ten marsz przy aktualnych uwarunkowaniach tylko im zaszkodzi w rezultacie końcowym. A najbardziej poszkodowanym w tym wszystkim może czuć się.. policja. Tak przewrotnie to podsumuję. Dlaczego? Ponieważ policję najpierw poproszono o wydanie opinii, potem tą opinią i tak mało kto się przejmował, bo do gry weszła polityka i batalie sądowe i w efekcie to policja miała potem najwięcej roboty. A na dodatek policjantów nikt nie pyta o przekonania i preferencje, może nawet wielu z nich w duchu przeklinało ten marsz. Ale służba to służba a rozkaz wykonać trzeba. W żadnym wypadku nie pochwalam zadym i burd, ale w mojej ocenie policja powinna zwolnić teraz wszystkich zatrzymanych i odpowiedzialnością obarczyć nie prostych ludzi, lecz tych na świeczniku, którzy nie uchronili miasta przed rozróbami.
Rola przywódców żydowskich w zniszczeniu własnego narodu jest dla Żydów bez wątpenia najciemniejszym rozdziałem ich historii. W Amsterdamie i Warszawie, w Berlinie i Bukareszcie, naziści mogli polegać na żydowskich funkcjonariuszach, którzy sporządzali spisy osób i ich majątku, zbierali u deportowanych pieniądze na pokrycie kosztów deportacji i eksterminacji, pilnowali pozostawionych mieszkań, tworzyli siły policyjne by łapać Żydów i ładować ich do pociągów aż do smutnego końca... Powołani przez oskarżenie świadkowie potwierdzili znany już fakt, że to żydowskie komanda zatrudnione były bezpośrednio przy eksterminacji. Sonderkommanda pracowały przy komorach gazowych i krematoriach, wyrywały trupom złote zęby i obcinały włosy, wykopywały groby i później te same groby rozkopywały by zatrzeć ślady ludobójstwa. To żydowscy technicy zbudowali nieużywaną później komore gazową w Theresienstadt, gdzie żydowska autonomia była tak daleko posun
Roman Dmowski
Jeden z ojców odzyskanej niepodległości Polski. Założyciel Komitetu Narodowego Polski.
Komentarze obsługiwane przez CComment