23 czerwca przypada rocznica marszu na Myślenice desperackiego z pozoru kroku, który miał zwrócić uwagę narodu polskiego, w jak tragicznym położeniu znalazła się nasza ojczyzna. Adam Doboszyński chcąc zorientować się w panujących nastrojach i zapoznać się ze stanem organizacyjnym kół i placówek Stronnictwa Narodowego w powiecie krakowskim doszedł do zatrważających faktów. Głównym jednak przedmiotem jego zainteresowania był przebieg święta ludowego, jakie odbyło się w Brzegach, w Myślenicach i w Rybnie.
Złożone raporty potwierdziły jego najgorsze przypuszczenia. Elementy komunizujące nie tylko, że doszły do głosu na wiecach i zebraniach ludowych ale że wręcz nadawały im ton. Zebrania narodowców były wielokrotnie atakowane przez bojówki socjalistyczne w II RP, zwłaszcza po majowym przewrocie i zamachu stanu Józefa Piłsudskiego oraz jego fanatycznych akolitów. Musimy pamiętać, że sanacyjna Polska po przewrocie majowym była państwem polskim tylko do pewnego, skromnego stopnia. Adam Doboszyński w swoich wspomnieniach pisał tak:
"Gdy powróciłem do Krakowa, zadałem sobie pytanie: czy ja powróciłem do spokojnego Krakowa, czy też do Barcelony, czy do Madrytu. To nie był Kraków spokojny, ale Kraków 1923 roku, który miał podnieść czerwoną żagiew buntu i dać sygnał na cały kraj. Atmosfera pachniała krwią. Jeszcze byłem pod wrażeniem wypadków krakowskich i chrzanowskich, tłumu nagnanego na policję i 9 świeżych mogił. Agitacja czerwona odbywała się jawnie, bez przeszkód. Adwokat Szyja Ferstenblau jawnie głosił w Krakowie hasła komunistyczne i przebywał na wolności! Dopiero po paru miesiącach, latem aresztowano go i sąd przysięgłych skazał go na cztery lata więzienia, gdy zmienił się kurs polityczny. Przedtem wszystko uchodziło mu bezkarnie. Tak samo działał bezkarnie aż do jesieni, Bolesław Drobner, wyraziciel połączonych sił socjalistów i komuny. Sytuacja klasowa stawała się coraz bardziej napięta. W Borku Fałęckim komuniści zyskali przewagę w związkach klasowych"...
To właśnie wtedy Adam Doboszyński postanowił im czynnie się przeciwstawić poprzez założenie Związku Zawodowego Robotników Budowlanych, pod kuratelą SN. Jednak co było do przewidzenia - sanacyjne władze nie zatwierdziły statutu tego związku. Te i inne wszechpolskie inicjatywy na tym terenie były blokowane przez starostwo. W tej nieprzyjemnej atmosferze jeden z największych ideologów młodego pokolenia narodowców jakim bez wątpienia był Adam Doboszyński doszedł do przekonania, że po drodze działania legalnego nie wolno iść dalej. Jak pisał:
"W atmosferze trupów, które padły w Krakowie i Chrzanowie, w atmosferze gloryfikacji wypadków w Hiszpanii dalsza legalna działalność jest niemożliwa".
Adam zwany przez nieżyczliwą mu prasę "doboszem polskiego faszyzmu" doszedł do przekonania, że najwyższy czas na rozwiązania radykalne, że lepiej poświęcić życie dwóch ludzi póki czas; niż stracić dwa tysiące istnień, gdy będzie już za późno. Droga legalna, w ocenie wybitnego endeka młodego pokolenia prowadziła do bezpłodnego rozlewu krwi i do coraz częstszego rozwiązywania kół Stronnictwa Narodowego. W marszu na Myślenice brali udział ludzie autentycznie rozgoryczeni oraz zrozpaczeni. Wielu z nich głodowało, nadaremnie szukając jakiejkolwiek pracy od sześciu/siedmiu lat! Tak właśnie potrafiła upokarzać i upadlać rodaków sanacja tylko dlatego, że nie byli jej zwolennikami.
Do walk ulicznych dochodziło w bardzo wielu miejscach w kraju, przez co uwidaczniała się z jednej strony prawdziwa brutalność policji, a z drugiej łatwo szerzący się komunizm, który padał na podatny grunt. Niezwykle zasłużony dla polskiej idei narodowej Zygmunt Wasilewski w "Myśli Narodowej" pisał:
"Sytuacja stała się jasna. Stoją przeciwko sobie dwa fronty: jeden narodowy, drugi międzynarodowy organizowany przez żydów".
Do bardzo podobnych opinii na ten temat doszedł były działacz Obozu Wielkiej Polski, przyszły organizator Wyprawy Myślenickiej. Na jego decyzje, w kontekście działań policji wpływ miała też sprawa zamordowania Wawrzyńca Sielskiego. Był to jeden z najzdolniejszych organizatorów i działaczy terenowych starszego pokolenia. Sielski - członek parlamentarnego Związku Ludowo-Narodowego i Stronnictwa Narodowego działał w Wielkopolsce, w powiecie konińskim, gdzie SN pod jego umiejętnymi rządami wyrosło na bardzo silną strukturę polityczną w regionie. Akcje przeciwko żydostwu i wysługującej się im sanacji przyniosły odwet w postaci decyzji o aresztowaniu Sielskiego i osadzeniu w sanacyjnym obozie koncentracyjnym - Berezie Kartuskiej. Wawrzyniec Sielski zaszczuty i doprowadzony przez wrogów do ostateczności został na końcu zastrzelony przez policję. Ta bulwersująca sprawa odbiła się szerokim echem w całej ówczesnej Polsce. Rządzący obóz sanacyjny czując realne zagrożenie ze strony odpowiednio zorganizowanego polskiego nacjonalizmu próbował rozmaitymi sposobami dyskredytować znienawidzony obóz narodowy. Najbardziej aktywni i wyraziści ideowo działacze endeccy byli osadzani w Berezie Kartuskiej. Aresztowanie i osadzenie w tym miejscu, co oczywiste groziło także w sposób poważny Doboszyńskiemu. Jednak ostatecznie nie został on tam wysłany ponieważ uznano, że są również inne, skuteczne metody kompromitowania opozycji wszechpolskiej.
Jak władza sanacyjna niszczyła przedwojennych narodowców? Stosowano haniebne zwolnienia z pracy, zastraszenia, pobicia oraz fizyczne ataki na członków OWP i SN ze strony policji i tak zwanych "nieznanych sprawców", rozwiązywania już trwających zebrań i zgromadzeń endeckich.
Adam Doboszyński uważał, że specyfika Krakowa jako tego, który szczególnie lubił się w zwalczaniu nacjonalizmu w Polsce wynikała z tego, iż właśnie to piękne i cenne polskie miasto wybrało międzynarodowe żydostwo jako swoją twierdzę oraz centrum dowodzenia. W 1936 roku Myślenice były miasteczkiem wypoczynkowym dla krakowian. Sam Adam Doboszyński ocenił Myślenice jako "pobojowisko ideowe", w którym nie udało się, mimo usilnych starań i zabiegów, stworzyć struktur Stronnictwa Narodowego. W całym powiecie myślenickim leżącym w kompetencjach organizacyjnych Adama Doboszyńskiego nie można było organizować zebrań SN z powodu sprzeciwu starostwa bardzo życzliwego okolicznym żydom. Sytuacja ekonomiczna była tam fatalna, na czym oczywiście korzystali żydzi. Spośród siedmiu tysięcy mieszkańców niemal 10% stanowili żydzi, przy czym życie gospodarcze, a szczególnie handel, praktycznie w całości opierał się na ich sile i monopolu. W samym rynku do Izraelitów należała restauracja, sklep z rowerami i gramofonami, dwa sklepy z obuwiem, trzy knajpy, hurtownia cukru, sklep ze zbożem, sklep z pieczywem, cukiernia, trzy sklepy ze skórami, dwa sklepy z tkaninami a także żydowski zegarmistrz. W głębi poza rynkiem mieściły się aż trzy żydowskie piekarnie, sklep z maszynami rolniczymi a poza tym sady oraz drukarnia. Przy ulicy Berka Joselewicza mieściła się synagoga. Głównym lekarzem w tym podkrakowskim miasteczku był żyd Leibel, podobnie jak adwokat Kirszner. Jak więc widzimy pozycja oraz siła żydów była bardzo wyraźna i uprzywilejowana. Stanowili oni nie tylko o sytuacji gospodarczej i ekonomicznej Myślenic, ale posiadali także pięciu radnych, co w aż nazbyt widoczny sposób pokazywało gojom jaki jest stopień zależności pomiędzy Polakami a żydami. W miasteczku tym istniało również syjonistyczne stowarzyszenie, któremu sprzyjało starsze, bardziej konserwatywne i zachowawcze pokolenie "odwiecznych gości Polaków" (czyli żydów). Młodsze, prawie w całości było oddane sympatią do komunizmu. Podczas swojego drugiego procesu w 1938 roku Adam Doboszyński powiedział: "Gdy jest źle, gdy się widzi, że zło się panoszy, wówczas znajduje się jednostka, która odbiera sobie życie aby zwrócić uwagę na źródło zła. Ja jestem Polakiem i katolikiem. Nie mogłem popełnić samobójstwa. Szukałem drogi do wstrząsu sumień (...) miara zła była przebrana. Ktoś musiał rzucić narodowi w twarz, że znajdujemy się nad przepaścią". Dla Doboszyńskiego jego zawzięta walka z żydostwem i zwolennikami komunizmu oraz jawnej anarchii skończyła się tragicznie. Systemowo został przez żydokomunę opluty, upokorzony, zniszczony i złamany. Oczywiście nikt mu nie kazał wracać do zniewolonej Polski, jednak jako prawdziwy Polak tylko tu mógł czuć się najlepiej. Zgodnie ze słynną endecką maksymą Romana Dmowskiego: "Jestem Polakiem więc mam obowiązki polskie..." Zamordowany został metodą katyńską - strzałem w tył głowy, 29 sierpnia 1949 roku. Do dziś nie odnaleziono jego szczątków, tak jak tylu mu podobnych - wiernych synów Rzeczpospolitej.
Komentarze obsługiwane przez CComment